XII Motorowy Rajd Prawników
sie
Już za kilka dni wyruszamy na podbój kolejnej europejskiej stolicy. Po Lwowie, Grodnie i Wilnie, Brukseli, Sztokholmie, Rzymie, Zagrzebiu, Bukareszcie, Pradze, Wiedniu i Berlinie w tym roku za cel wyprawy obraliśmy Lublanę.
To już ponad dekada naszych wspólnych wyjazdów, odkrywania radości z jazdy razem i towarzystwa ludzi, których lubimy, cenimy, i którzy dzielą naszą pasję do motorów. Szczególnie pamiętamy X Rajd Jubileuszowy, kiedy to fortuna na dwóch kołach dowiozła nas do Berlina. Jak pisze nasz nieoceniony Kronikarz: „Dojechaliśmy. Znowu. Wszyscy. Szczęśliwie. Tym razem do Berlina. Rajlawenpis!!!”.
Organizację imprezy tradycyjnie wspiera firma prawnicza Kochański Zięba Rapala i Partnerzy, a szefem wyprawy będzie mecenas Piotr Kochański. W tym roku skład jest imponujący, 33 osoby, a trasa rajdu zaplanowana przez Cieszyn i Bratysławę. Przed nami 1079 km europejskich dróg, piękne widoki, rajdowe atrakcje turystyczne i na końcu – Lublana (po włosku Lubiana, a więc pewnie da się lubić!).
Nasze rajdy, od samego początku, czyli roku 2001, to promowanie radości z podróżowania motorem, integracja, a także pokazanie, że na motorze można jeździć bezpiecznie i kulturalnie. I to nam się wspaniale udaje już od ponad 10 lat!
Startujemy 30 sierpnia o 8.30, w cieniu Kolumny Zygmunta w Warszawie. Uzbroimy się w rajdowe emblematy, przedmuchamy wydechy i ruszamy na południe. Lublana czeka!
Krótki kurs historii Rajdu do Lizbony
sie
Klub Motocyklowy „Rajlawenpis” przebył długą i pełną chwały drogę, począwszy od pierwszych drobnych kółek kręconych przez jego przyszłych członków, którzy wpierw na trzy, a później na dwukołowych rowerkach zawzięcie pedałowali w Polsce w 50-tych latach ubiegłego stulecia (XX w. – przyp. PJ), aż do wielkich podjazdów motocyklowych zwanych Rajdami, pod czujnym, acz dobrotliwym okiem założyciela i kierującego obecnie (tj. w 2012 r. – przyp. PJ) Klubem Motocyklowym „Rajlawenpis” – Chiefem Piotrem Kochańskim.
Wśród wielu znakomitych inicjatyw jakie podjęte zostały w gościnnych progach jego domu przy okazji rozpoczęcia sezonu motocyklowego bodajże 2009 roku, pojawiła się również i ta dotycząca pomysłu rajdowego wyjazdu do Lizbony. Pomysł ten (dalsze stanowi już całkowicie subiektywną relację piszącego te słowa, w dodatku przesłoniętą welonem niepamięci) spotkał się wtedy z radykalnie odmiennymi ocenami. Nie jest tajemnicą, że ideę tę wysunął właśnie Chief osobiście, do pomysłu zapaliło się kilku wtedy obecnych, ale z uwagi na to, że zbliżający się Rajd miał już wyznaczony cel (Wiedeń) realizację odłożono w czasie. W roku następnym kierunek Lizbona powrócił niczym weksel lub żona, ale znów świadomi faktu, że to X Rajd, że zależy nam na dużej liczbie uczestników (której tak odległy i ambitny cel jak Lizbona nie gwarantował), postanowiliśmy pojechać do Berlina. Dalej jednak nieuniknionego nie dało się uniknąć. To właśnie w Berlinie, ukontentowani pożegnalną kolacją suto zakrapianą winem i innymi trunkami, niektórzy członkowie naszego klubu, wywodzący się głównie z Kielecczyzny, swymi głosami przeważyli szalę i tym sposobem celem XI Motorowego Rajdu Prawników stała się Lizbona.
Gdy jednak przyszło co do czego, czyli zgłoszeń, sprawcy całego zamieszania nie stanęli na wysokości zadania. Jest to o tyle zdumiewające, że są oni skądinąd wytrwałymi motocyklistami, zdolnymi do największych głupot i bezeceństw (ze światłym wyjątkiem świeżo upieczonych małżonków Joli i Marcina, oczywiście) zatem Lizbona wydawała się dla nich celem jak znalazł, szczególnie, że z Kielecczyzny do Lizbony jest znacząco bliżej niż powiedzmy z Lubelszczyzny, Kujaw czy Mazowsza, a jedynie nieco dalej niż z Małopolski lub Śląska. To nieodpowiedzialne zachowanie niektórych motocyklistów spowodowało, że w pewnym momencie wydawało się, że do Lizbony wyruszą już tylko Chief ze swoją Jedyną. Niestety podejrzewam, że nad Lizboną zaciążyło tego roku jakieś fatum, bowiem i Chief nolens volens z wyjazdu zrezygnować musiał. W tej sytuacji XI Rajd cały czas czeka na realizację. Jego powodzenie zależy od naszych chęci, determinacji, zdrowia i sytuacji w strefie euro, od której ostatnio wszystko zależy, więc czemu i nie Rajd? Może nasz wyjazd tam znacząco poprawi bilans płatniczy Hiszpanii i Portugalii, dzięki czemu unikną one losu Grecji. A propos której, czy wiecie że do Aten jest o ponad tysiąc kilometrów bliżej niż do Lizbony?
X Jubileuszowy Rajd Warszawa-Berlin cz.1
paź
X Jubileuszowy Rajd Warszawa-Berlin cz.1
Wigilia Przed-Rajdowa w Julinku.
Do ostatniej chwili zglaszali się do Julinka. Wszyscy Ci, ktorzy ofiarnie postanowili tym razem zrobic przyjemnosc Chiefowi i w grupie wyruszyc na Rajd spod Kolumny Zygmunta w czwartek, 26 sierpnia, 2010. Zgodnie z Regulaminem Rajdów Prawników na Motocyklach. Rajdy te odbyly sie juz IX razy. Na trasie Warszawa Berlin Warszawa będziemy po raz DZIESIATY ! Ta „10” budzi szacunek !
Kiedy juz sie wydawalo, ze beda „prawie wszyscy” uczestnicy (a wiadomo ze „prawie robi roznice”), i po tym kiedy jeszcze 24tego sierpnia potwierdzil przyjazd Krzysiu Kwiecien, nasz nowy kolega, adwokat z Lodzi, 25tego maila przyslal jeszcze Marek Wyslocki. Ze tez jedzie i bedzie z nami ok. 18.00. I ze wyjedzie spod Kolumny ! A to nie zdarzylo sie Markowi od wielu lat! Zapowiadalo sie fajne spotkanie.
X Jubileuszowy Rajd Warszawa-Berlin cz.2
wrz
X Jubileuszowy Rajd Warszawa-Berlin 2010 cz. 2
Dzień Pierwszy. Czwartek. Do Berlina.
Wstałem o brzasku. Zostawiłem Agnieszkę i Lefka dosypiających poranek. Ciepłych i rozmarzonych, jak co dzień jeszcze o tej porze. Zamknąłem cicho drzwi do nich.
Dokończyłem wczorajsze niedokończone. Odszukałem torby. Tylną i bakową. Powoli spakowałem jeansy, nieśmiertelną zieloną kurtkę, kilka koszulek, bieliznę, mokasyny. Przypomniałem sobie, że znowu nie kupiłem przeciwdeszczowego kondonka. Znowu mnie zleje. I znowu będę jak jaki głupi wśród nich wszystkich. Aaaa! Cóż takiego. Przeżyjemy.
Wyjechałem z garażu. Jedyna ryknęła basowo. Gotowa. Objuczyłem ją. Domknąłem kask. Zrobiła się 6.50. A odgrażałem się, że na śniadanie z nimi przyjadę do Julianka o 6.30. Nie dam rady. Zresztą, wczorajsze prosiaki, kaszę i bigos pewnie trawił będę przez całą drogę, myślałem.
Ubrany, domykałem kask, kiedy nadeszło. Już tęsknię. Jeszcze nie wyjechałem a już, myślałem. Poszedłem szybko do nich. I jak myślałem, byli już razem. U Niej w łóżku. Bawili się, ryczeli ze śmiechu. Jak co dzień o tej porze.
W Gościńcu, byłem na 7.10. Słońce! Ciepło! Miło! Wszyscy uśmiechnięci, wyspani. Po śniadaniu, na które składały się resztki pyszności sprzed kilku godzin, twarożek oraz przesolona jajecznica. Wszyscy byli już przygotowani do drogi, krzątający się koło swoich objuczonych żelaznych rumaków. Łańcuchy posmarowane, motocykle przystrojone w Rajdowe proporczyki. Nastrój pikniku. Krótka odprawa. Że jedziemy do Warszawy. Przez lasy Kampinosu. Żeby trzymać się kupy. Że nie jedziemy szybko. Byle ostrożnie i razem dojechać na start Rajdu, pod Kolumnę Zygmunta.
Udało się. Te 55 kilometrów z Julianka do Warszawy, przez czarodziejsko brzmiące wioski w głębi puszczy: Kiścienne, Wiersze, Truskawkę, Janówek, a potem 26 kilometrów Wisłostradą do Starówki warszawskiej, mimo już porannych zagęszczeń na ulicach stolicy, przejechaliśmy w całej grupie, bez jednego rozerwania szyku, w około 50 minut. To był świetny wynik. Super prognostyk na resztę dnia. Pod Kolumną byliśmy około 8.30.
Mimo alarmujących ostatnio reportaży z walk stołecznej Policji z motocyklistami, którzy upodobali sobie Kolumnę Zygmunta jako miejsce zwyczajowych spotkań na moto, a którzy ostatnio zostali stamtąd przepędzeni nowymi, specjalnymi przepisami porządkowymi, w dużej grupie dojechaliśmy tam bez przeszkód i jak co roku, zatrzymali się pod pomnikiem założyciela Wielkiej Dynastii, której przedstawiciel został jedynym polskim, a raczej polsko-szwedzkim, Carem Rosji. Ten tytuł zresztą Władysław IV Waza dzierżył przez chwilę niedługą, w dodatku do licznych innych, z których tytuł króla Rzeczpospolitej, w tamtych czasach, najlepiej się kojarzył. Cóż, motocykliści dobrze wiedzą, że fortuna kołem się toczy. A właściwie, to najbardziej Ona lubi na dwóch kołach jeździć. Uwielbia.
Przyszli tam do nas wtedy pożegnać nas znajomi niektórych uczestników. Przyjechał nasz Mirek, ze świeżą dostawą wreszcie gotowych Rajdowych emblematów, okrągłych wyszywanych plakietek do oprawienia i powieszenia na wieczną pamiątkę. Przyszedł także Pan Darek, który rozpoczął ostatnio pracę nad nową stroną internetową Rajlawenpis Motor Klub i, nie ukrywam, rozbudził apetyty na znowu fajną reklamę naszej zwariowanej grupy. I jej dokonań oczywiście. Pan Darek obiecał, że będzie pracował nad nowoczesną stroną internetową, która może nawet przybierze postać tzw. portalu społecznościowego. Mam na to prawdziwą nadzieję. Darek zrobił nam także swoim profesjonalnym aparatem zdjęcia. Wyszły rewelacyjnie.