X Jubileuszowy Rajd Warszawa-Berlin cz.2
wrz
X Jubileuszowy Rajd Warszawa-Berlin 2010 cz. 2
Dzień Pierwszy. Czwartek. Do Berlina.
Wstałem o brzasku. Zostawiłem Agnieszkę i Lefka dosypiających poranek. Ciepłych i rozmarzonych, jak co dzień jeszcze o tej porze. Zamknąłem cicho drzwi do nich.
Dokończyłem wczorajsze niedokończone. Odszukałem torby. Tylną i bakową. Powoli spakowałem jeansy, nieśmiertelną zieloną kurtkę, kilka koszulek, bieliznę, mokasyny. Przypomniałem sobie, że znowu nie kupiłem przeciwdeszczowego kondonka. Znowu mnie zleje. I znowu będę jak jaki głupi wśród nich wszystkich. Aaaa! Cóż takiego. Przeżyjemy.
Wyjechałem z garażu. Jedyna ryknęła basowo. Gotowa. Objuczyłem ją. Domknąłem kask. Zrobiła się 6.50. A odgrażałem się, że na śniadanie z nimi przyjadę do Julianka o 6.30. Nie dam rady. Zresztą, wczorajsze prosiaki, kaszę i bigos pewnie trawił będę przez całą drogę, myślałem.
Ubrany, domykałem kask, kiedy nadeszło. Już tęsknię. Jeszcze nie wyjechałem a już, myślałem. Poszedłem szybko do nich. I jak myślałem, byli już razem. U Niej w łóżku. Bawili się, ryczeli ze śmiechu. Jak co dzień o tej porze.
W Gościńcu, byłem na 7.10. Słońce! Ciepło! Miło! Wszyscy uśmiechnięci, wyspani. Po śniadaniu, na które składały się resztki pyszności sprzed kilku godzin, twarożek oraz przesolona jajecznica. Wszyscy byli już przygotowani do drogi, krzątający się koło swoich objuczonych żelaznych rumaków. Łańcuchy posmarowane, motocykle przystrojone w Rajdowe proporczyki. Nastrój pikniku. Krótka odprawa. Że jedziemy do Warszawy. Przez lasy Kampinosu. Żeby trzymać się kupy. Że nie jedziemy szybko. Byle ostrożnie i razem dojechać na start Rajdu, pod Kolumnę Zygmunta.
Udało się. Te 55 kilometrów z Julianka do Warszawy, przez czarodziejsko brzmiące wioski w głębi puszczy: Kiścienne, Wiersze, Truskawkę, Janówek, a potem 26 kilometrów Wisłostradą do Starówki warszawskiej, mimo już porannych zagęszczeń na ulicach stolicy, przejechaliśmy w całej grupie, bez jednego rozerwania szyku, w około 50 minut. To był świetny wynik. Super prognostyk na resztę dnia. Pod Kolumną byliśmy około 8.30.
Mimo alarmujących ostatnio reportaży z walk stołecznej Policji z motocyklistami, którzy upodobali sobie Kolumnę Zygmunta jako miejsce zwyczajowych spotkań na moto, a którzy ostatnio zostali stamtąd przepędzeni nowymi, specjalnymi przepisami porządkowymi, w dużej grupie dojechaliśmy tam bez przeszkód i jak co roku, zatrzymali się pod pomnikiem założyciela Wielkiej Dynastii, której przedstawiciel został jedynym polskim, a raczej polsko-szwedzkim, Carem Rosji. Ten tytuł zresztą Władysław IV Waza dzierżył przez chwilę niedługą, w dodatku do licznych innych, z których tytuł króla Rzeczpospolitej, w tamtych czasach, najlepiej się kojarzył. Cóż, motocykliści dobrze wiedzą, że fortuna kołem się toczy. A właściwie, to najbardziej Ona lubi na dwóch kołach jeździć. Uwielbia.
Przyszli tam do nas wtedy pożegnać nas znajomi niektórych uczestników. Przyjechał nasz Mirek, ze świeżą dostawą wreszcie gotowych Rajdowych emblematów, okrągłych wyszywanych plakietek do oprawienia i powieszenia na wieczną pamiątkę. Przyszedł także Pan Darek, który rozpoczął ostatnio pracę nad nową stroną internetową Rajlawenpis Motor Klub i, nie ukrywam, rozbudził apetyty na znowu fajną reklamę naszej zwariowanej grupy. I jej dokonań oczywiście. Pan Darek obiecał, że będzie pracował nad nowoczesną stroną internetową, która może nawet przybierze postać tzw. portalu społecznościowego. Mam na to prawdziwą nadzieję. Darek zrobił nam także swoim profesjonalnym aparatem zdjęcia. Wyszły rewelacyjnie.